top of page

UNIO MISTICA

Gdy słońce świeci

to nie widać,

że lampy zapalone,

a właściwie księżyce,

gdyż odbijają jak lustra.

A drzewa wyciągają

niewidzialne ręce,

gdy generał

gasi światło.


Unio mistica, oznacza mistyczną unię, sam "termin", zapożyczyłem (najprawdopodobniej) z teologii chrześcijańskiej, ale chodzi mi tutaj o coś zupełnie innego. Nie chodzi, bowiem, o zjednoczenie z jakąś transcendencją, ale z czymś namacalnym, a także realnym, WIDZIALNYM! Czymś, co w swej człowieczej skromności, ja nazwał bym bogiem. Wytłumaczę o co mi chodzi. Na początek taki cytat, żeby być lepiej zrozumianym:


"Żeby żyć samotnie trzeba być zwierzęciem, albo bogiem- powiedział Arystoteles, żeby żyć samotnie trzeba być jednym i drugim, trzeba być filozofem"- dodał Nietzsche.


Przechodzę więc do rzeczy. Otóż namacalnie jest coś w rodzaju jedności "podmiotu i przedmiotu". I gdy umieramy ta unia zostaje zerwana, nas już nie ma, a świat idzie swoją ścieżką życia. Śmiem twierdzić, że wiem, że tak jesteśmy zbudowani, że umierając nasza świadomość zmienia się w nic... Z perspektywy filozofa o czym myślę jako o prawdziwej unii z czymś, co w swej skromności i człowieczej uczuciowości, nazwałbym bogiem?


Zacznę od strony śmierci świadomości (czyli tego co mamy za oczami), której niemal doświadczyłem, z racji bardzo znaczącego braku snu przez około dwa lata (najdłużej bity tydzień zero snu). Pod koniec tego maratonu stany katatoniczne, padaczka przez sen, autyzm, okropne wręcz schizy, brak jakiejkolwiek integralności, czy "entropii" umysłowej, widziałem jak rozpada się moja świadomość, do tego duża ilość tzw. leków psychotropowych, halucynacje i inne "fajne" rzeczy... Oczywiście najczęściej człowiek umiera dużo gwałtowniej i to co ma za oczami gaśnie po prostu momentalnie. Jednakże, zupełnie nie trzeba mieć moich doświadczeń, żeby mieć podobne przeczucia... No, ale wrócę do meritum: skąd u mnie ten tatuaż na brzuchu (patrz niżej... co tam jest napisane każdy chyba przeczyta i to co jest tam napisane nie oznacza, że się jakoś wywyższam, ale jest to trochę zachowawcze też i oznacza żem w znacznej mierze zwykły-ponury człowieko-wielbłąd, no bo co? kto? ja?)?

Otóż człowiek jest zwierciadłem świata (czyli widzialnego boga, tak! ta trawa w filmiku jest bogiem, bogiem są drzewa i słońce, a człowiek jest częścią tego boga, ale do tego przejdę później...) i jest też, potencjalnie, najdoskonalszym z tych zwierciadeł w całym świecie zwierzęcym. Potencjalnie, gdyż posiada wyobraźnię, poprzez którą może wwiercać się jeszcze w świat i być jego doskonalszym zwierciadłem.


A to co widzialne i na zewnątrz nas jest zawsze doskonalsze od tego co sobie wyobrażamy... Zwłaszcza próbując abstrahować od rzeczywistości, a nie wwiercać się w nią.


A transcendencję-czyli zaświaty i bozię tam mieszkającą z aniołami, tylko sobie wyobrażamy, wyobrażamy abstrakcyjnie. Co więcej przypierdolę tu takim argumentem, że gdy umrzesz nie będziesz mieć żadnego kontaktu z tą transcendencją-zaświatem (już na pewno nie z bozią-aniołkami). Dusza niczym niewyobrażalnie skomplikowany mechanizm, ale jednak mechanizm- twój mózg zgaśnie (podkreślam, że to nie jest koniec wszystkiego, bo świat będzie oczywiście dalej żył). Krajobraz z zachodzącym słońcem w literze "O", to przenośnia mnie jako zwierciadła świata-boga-natury, które to zwierciadło gaśnie i wtedy "zachodzi słońce raz na zawsze", nie tylko na zewnątrz tego zwierciadła, ale również w nim... Dlatego to zwierciadło roni łzy, że umrze (czyli przeczuwa, że jego oczy będą zimne), roni je za tym, że nie będzie oglądać więcej boga, czyli trawy, czyli drzew, czyli słońca. Tak to co ja nazywam bogiem (tu i teraz!) jest bezosobowe, trawa i drzewa wyrosły pod słońcem, spontanicznie bez udziału jakiegokolwiek stwórcy-osoby (udowadniam to w przypowieściach: "O kosmosie i chaosie", oraz innej nazwałem: "Genesis i Apokalipsa..." (objawienie)-specjalnie używam "proroczej" terminologii, ale wszystko co tam jest zawarte jest praktycznie racjonalne i naukowe wręcz)!


Jeśli włos nie jeży Ci się jeszcze na głowie. To pomyśl, że Ty też wyrosłeś/aś bez udziału stwórcy. Zatem skoro bóg nie ma świadomości, ani oczu. To, jako widzący/a, to tak jakbyś Ty był/ła bogiem (oczywiście niedoskonałym), jako świadomy/a jego istnienia i jednocześnie uniesieniem ogromnego Ciężaru, raz na całą wieczność...............................


Jeśli jesteś wrzucony w świat sam! Jeśli bóg jest ślepy!


Mimo, że wiem, jak bardzo to co tu uzewnętrzniam jest przeznaczone dla uszu wszystkich i nikogo i tak miałem ogromne parcie wewnętrzne to przekazać. To o czym piszę tutaj, o człowieku jako "uniesieniu ciężaru", to jest dla mnie najwyższa wartość, jaką człowiek może sobą reprezentować (nie chodzi oczywiście o jakąś wartość moralną, można próbować ją z niej wyprowadzać, na podobieństwo jakiegoś Jezusa, wszak, który to już 2000 lat temu mówił, że jesteśmy dziećmi bożymi, czyli potomkami świata, sięgając głębiej i dalej niż bycie dziećmi naszych rodziców...). Jak bardzo dojmujące to jest? Staje się to jeszcze bardziej dojmujące, gdy uświadomimy sobie, jak rzadkim rodzajem uniesieniem ciężaru jest to ludzkie zwierciadło boga-natury, praktycznie raz na całą wieczność... Rodzaj ludzki się nie powtórzy... Mówiąc prosto, aby bóg żył, musi żyć ktoś w kim on żyje (a to co widzimy dziś, że praktycznie leży w grobie tak pojęty bóg... gdyż to co ludzie zwą bogiem jest abstrakcyjnym wyobrażeniem, a nie wwiercaniem się w świat, czy świadomością wszystkiego co myślę i czuję, gdy mówię "UNIO MISTICA").


Jakiś nietzscheanista powiedział kiedyś, że argumentem za reinkarnacją (w którą nie wierzę, bo wydaje się niedorzeczne i anachroniczne, aby istniał dosłownie, jakiś transfer umysłu, między umierającymi i rodzącymi się istotami) jest seks, co nie jest wcale takie śmieszne ani płytkie jak się z pozoru może wydawać... Ja dodam, że argumentem za wiarą w reinkarnację jest możliwość obcowania z naturą (bogiem-wiem, że nadużywam tego słowa), jako syn czy córa bezboża... Tak wielka to tęsknota! Tak wielka strata, nie oglądać więcej trawy jako zwierciadło świata! A chrześcijanie trwają w wierze w transcendentnego boga, ale jednak na ziemi. Nie umiejąc się zdecydować, czy wybierają niebo i ziemię. Zatem oni nie umierają i... nigdy nie żyli (nie wspominając, że będąc od urodzenia w niewoli babilońskiej i matriksie trudno jest mówić, by to było życie, ale o tym w jeszcze innych "przypowieściach").


Na koniec dodam jeszcze taki "smaczek", że tak pojęty człowiek, to według mnie jest zalążek nietzscheańskiego nadczłowieka... UNIO MISTICA to droga do bogo-człowieka. O tym szerzej, w dalszych "przypowieściach".


0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page