Blady przestępca i najszpetniejszy człowiek...
- kozmokosma
- 20 sty 2023
- 8 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 21 paź 2024
ujście wścieklizny z przesytu człowiekiem ("Kres hańby" utwór Non Opus dei):
O BLADYM PRZESTĘPCY
Nie chcecie zabijać, sędziowie i ofiarnicy, zanim zwierzę karku nie nagnie? Patrzcież, blady przestępca pochylił głowę: z oczu jego przemawia wielka wzgarda.
„Moje ja jest czemś, co pokonanem być winno, moje ja jest dla mnie wielkiem wzgardzeniem człowieka“: tak oto mówią jego oczy.
Iż samego siebie on zasądził, najwznioślejszą to było jego chwilą: nie dopuśćcież, aby wyniosły powracał do swej niskości!
Niemasz wyzwolenia dla tego, co tak nad samym sobą boleje, prócz śmierci chyba rychłej.
Wasze uśmiercanie, sędziowie, winno być litością, a nie zemstą. A gdy zabijacie, baczcież, abyście sami życie usprawiedliwiali!
Bo nie dosyć, gdy się pojednacie z tym, kogo uśmiercacie. Waszym smutkiem niech będzie miłość ku nadczłowiekowi: tem tylko usprawiedliwić zdołacie wasze przy życiu pozostawanie!
„Wróg“ winniście mawiać, lecz nie „złoczyńca“; „chory“ winniście powiadać, lecz nie „łotr“; „głupiec“ winniście głosić, lecz nie „grzesznik“.
Zaś ty, czerwony sędzio, gdybyś głośno powiedzieć chciał to wszystko, coś w myślach już popełnił, zawołałby każdy: „Precz z tym plugastwem, precz z tym czerwiem jadowitym!“
Lecz czemś innem jest myśl, czemś innem czyn, a czemś zgoła odmiennem czynu obraz. Kolisko przyczyn nie toczy się między nimi.
Obraz to uczynił bladym tego bladego człeka. Dorósł on był do miary swego postępku, gdy go popełniał; lecz jego obrazu nie zniósł, gdy czyn popełnionym już został.
Odtąd widział siebie zawsze tylko jako jednego postępku sprawcę. Obłędem zwę to: wyjątek przeistoczył on w zasadę.
Kreska jarzmi kurę; krycha, którą on przeciągnął, ujarzmiła jego biedny rozum: — obłędem po czynie zwę ja to.
Słuchajcież, sędziowie! Jest jeszcze inny obłęd: a ten jest przed czynem. Och, niedość głęboko wpełzliście mi w tę duszę!
Tak oto mówi czerwony sędzia: „Czemuż zamordował ten złoczyńca? Rabować chciał“. Lecz ja powiadam wam: dusza jego chciała krwi, nie rabunku: on tęsknił za szczęściem noża!
Jego biedny rozum nie pojął tego obłędu i podmówił go. „I cóż ci z krwi przyjdzie! — szeptał; czyż nie zechcesz co najmniej rabunku przytem popełnić? Zemsty wywrzeć?“
I usłuchał biednego rozumu swego: jako ołów ciężyła na nim ta podmowa, i oto zrabował, zamordowawszy. Nie chciał się wstydzić swego obłędu.
I znów ołów winy cięży na nim, i znowu jego biedny rozum jest tak sztywny, tak drętwy, tak ciężki.
Gdybyż głową tylko potrząsnąć zdołał, zwaliłby z siebie to brzemię: lecz któż tą głową potrzęsie?
Czemże jest ten człowiek? Kupą chorób, co przez ducha sięgają w świat: i tam oto żeru swego szukają.
Czemże jest ten człowiek? Kłębem dzikich węży, które zadko w spokoju się kupią: i oto rozpełzają się one wszędy szukają żeru po świecie.
Spojrzyjcież na to biedne ciało! Co cierpiało, czego pożądało, to wszystko wyłożyła sobie ta biedna dusza — wyłożyła sobie, jako rozkosz i tęsknotę za szczęściem noża.
Kto teraz zachorzeje, tego opada to zło, które teraz jest złem: ból chce przyczyniać tem, co jemu ból sprawia. Były jednak inne czasy, inne zło i dobro.
Niegdyś złem było wątpienie i wola samoistności. Wówczas stawał się chory kacerzem lub czarownicą: jako kacerz i czarownica cierpiał i pragnął sprawiać cierpienia.
Lecz to się w uszy wasze mieścić nie chce: waszemu dobru to szkodzi, powiadacie mi. Lecz czemże mi wasze dobro!
Wiele z waszego dobra budzi we mnie wstręt, i zaprawdę nie ich zło. Chciałem wszak, abyście mieli obłęd, któryby was do zaguby dowiódł, jak tego bladego przestępcę!
Zaprawdę, chciałem, aby ten obłęd wasz prawdy się zwał lub wiernością, lub też sprawiedliwością: lecz wy macie waszą cnotę na to, aby długo żyć w żałosnem zadowoleniu.
Jam jest poręczą ponad wartkim prądem: chwytaj się mnie, kto pochwycić mnie zdoła. Kosturem waszym nie jestem. —
Tako rzecze Zaratustra.
NAJSZPETNIEJSZY CZŁOWIEK
I znowuż biegły stopy Zaratustry przez góry i lasy, a oczy jego szukały wokół, wszakże nigdzie dojrzeć nie mogły tego, kogo znaleźć pragnęły: wielkiego cierpiącego i wołającego na ratunek. W drodze tej radosnego był serca i pełnego wdzięczności. "Ileż dobrego - mówił - darował mi dzień ten, wynagradzając swój zły początek! Z jakimiż dziwnymi ludźmi wiodłem dziś rozmowy!
Długo przeżuwać pragnę ich słowa, jako dobre ziarna; niechże mi zęby tak drobno je zmielą i rozetrą, aż mi one mlekiem w duszę spłyną!"
Gdy droga znowuż koło skał zatoczyła, zmienił się widok od razu, i Zaratustra wstąpił w krainę śmierci. Sterczały tu czarne i czerwone turnie: naokół ani źdźbła, ani krzewu, ani ptasiego głosu. Była to dolina, której unikał zwierz wszelki, stroniły od niej nawet drapieżniki; tylko pewien gatunek szpetnych, grubych, zielonych węży, przypełzywać tu zwykł w starości, aby zdechnąć. Dlatego też zwali tę dolinę pastuchy: Wężym Skonem.
Zaratustrę ogarnęły czarne wspomnienia, gdyż zdało mu się, iż niegdyś był już w tej dolinie. I wiele ciężkich myśli przytłaczało mu ducha: szedł tedy powoli i zwalniał kroku coraz bardziej, wreszcie przystanął.
Wówczas, otworzywszy oczy, ujrzał coś na drodze siedzącego: z kształtu nibyczłowiek, wszakże mało do człowieka podobne, ujrzał coś niewypowiedzialnego. I w jednej chwili opadł Zaratustrę wielki wstyd, iż coś podobnego wlasnemi oczyma oglądać musi: zarumienił się aż po siwy włos, odwrócił spojrzenie i uniósł już nogę, aby to złe miejsce opuścić. Lecz oto martwa głusz ocknęła się głosem: na ziemi zabuzowało coś w bełkocie i rzężeniu, jak woda, gdy nocą w na wpół zatkanych rurach bełkocze i rzęzi; wreszcie wyłonił się z tego głos ludzki i ludzka mowa - brzmiała ona tak:
- Zaratustro! Zaratustro! Zgadnij mą zagadkę! Powiadaj! Mów! Czem jest zemsta na świadku?
Ja cię wstecz przywabiam, gładki tu jest lód! Baczże, bacz, aby duma twa nóg tu nie połamała!
Mądrym się mniemasz, dumny Zaratustro! Odgadnijże mi tę zagadkę, ty twardy orzechów łuskaczu, zagadkę, którą ja przedstawiam! Powiadaj więc, kimże jestem j a!
Gdy Zaratustra te słowa usłyszał - jak sądzicie, co działo się w duszy jego? Opadła go litość;! runął nagle, jak się powala dąb, co długo licznym drwalom się opierał - ciężko, raptownie, ku trwodze tych, którzy go ściąć pragnęli. Lecz za chwilę stał znów na nogach, a oblicze jego przybrało twardy wyraz.
- Poznaję ja cię - rzekł spiżowym głosem - tyś jest mordercą Boga! Puśćże mnie.
Nie zniosłeś tego, kto ciebie widział, kto cię zawsze na wskroś przezierał, ty najszpetniejszy człowieku! Zemściłeś się na tym świadku!
Tak rzekł Zaratustra i chciał odejść precz; lecz ów niewypowiedzialny pochwycił go za brzeg szaty, począł znów bełkotać i szukać słów. - Pozostań! - rzekł wreszcie - pozostań! Nie mijaj mnie! Zgadłem, jaka to siekiera powaliła cię z nóg. Chwała ci, o Zaratustro, że znowu stoisz!
Odgadłeś, wiem to dobrze, jak temu jest na duszy, co jego zabił - mordercy Boga. Pozostań! Przysiądź się do mnie, nie będzie to daremne.
Do kogóż bo udać się pragnąłem, jeśli nie do ciebie? Pozostań, siądź tutaj! Nie patrz jednak na mnie! Uczcij w ten sposób brzydotę moją!
Prześladują mnie oni: tyś się stał mą ostatnią ucieczką. Nie swą
nienawiścią, n i e szpiegi swymi - z takich prześladowań szydząc, stałbym się dumny i radosny!
Czyż wszelkie powodzenie nie było dotychczas po stronie dobrze prześladowanych? Zaś kto dobrze prześladuje, iacno się uczy śladem chadzać: wszakże zwykł się znajdować z tyhi! Lecz ich l i t o ś ć to zdziałała. Od ich litości umknąłem i do ciebie przystałem. O Zaratustro, chrońże mnie, ostatnia ty moja ucieczko, ty jedyny, któryś mnie odgadł: tyś odgadł, jak temu na duszy, kto j ego zabił. Pozostań! A jeśli odejść chcesz, niecierpliwy: nie idź tą drogą, którą ja przybyłem. Ta droga jest zła.
Złorzeczysz mi może w duchu, że cię tak długo gawędą swą udręczam? Że ci rad już udzielam? Wiedz jednak, jam jest najszpetniejszym człowiekiem, co ma zarazem największe i najcięższe nogi. Kędy ja przechodziłem, droga złą się stała. Ja wszystkie drogi zadeptuję na śmierć i pohańbienie.
A że mijałeś mnie milczący; żeś się zaczerwienił na mój widok, widziałem wszak to dobrze: po tem poznałem, żeś jest Zaratustra.
Każdy inny rzuciłby mi jałmużnę litości wejrzeniem i mową swoją. Lecz na to jam nie dość żebraczy, tyś to odgadł - na tom zbyt bogaty, bogaty we wszystko, co wielkie, okrutne, najszpetniejsze, najbardziej niewypowiedzialne! Wstydem swym, o Zaratustro, uczciłeś mnie!
Z wysiłkiem dobyłem się z natłoku litościwych, aby znaleźć jedynego, co dziś poucza: "Litość jest natrętna" - aby znaleźć ciebie, o Zaratustro! - natrętna, zarówno Boża, jak i człowiecza litość: litość wstydowi się przeciwi. Zaś nie chcieć pomóc bywa nieraz rzeczą dostojniejszą niźli owa cnota, zawsze do pomocy skora.
Lecz o n a to jest dzisiaj imieniem samej cnoty pośród wszystkich ludzi małych, litość owa; ci nie znają czci wobec wielkiego nieszczęścia, wielkiej brzydoty, wielkiego chybienia.
Ponad tymi wszystkimi spozieram ja górą jako pies ponad grzbietami rojnego stada owiec. Drobne to, miękką wełną porosłe, dobrochętnc i szare plemię.
Jako czapla, z zarzuconą w tył głową, wzgardliwie na miałkie spogląda stawy, tako spozieram ja ponad miałkie fale, chęci i dusze.
Zbyt długo przyznawano słuszność tym małym ludziom: tak, iż wreszcie dano im nawet i władzę -- i oto pouczają teraz: "Dobre jest to, co ludzie mali dobrem zwą".
Zaś "prawdą" zwie się dziś to, o czem mawiał ów kaznodzieja, co sam z nich pochodził, ów przedziwny święty i orędownik małych ludzi, który o samym sobie świadczył: "Ja jestem prawda".
Ten nieskromny z dawna wbija już w pychę małych ludzi - on, co nie lada błąd głosił, pouczając: ,Ja jestem prawda".
Czyż nieskromnemu odpowiedziano kiedykolwiek grzeczniej? Tyś, o Zaratustro, przeszedł mimo niego, mówiąc: "Nie! Nie! Po trzykroć nie!"
Tyś ostrzegał przed tym błędem, tyś pierwszy ostrzegał przed litością - ostrzegałeś nie wszystkich ani też nikogo, lecz siebie jedynie oraz tych, co z twego są rodu.
Wstydziłeś się, patrząc na wstyd wielkich cierpiących, i zaprawdę, skoro mówisz: "Od strony litości zbliża się wielka chmura, miejcie się na baczności, ludzie!"
Skoro pouczasz: "Wszyscy twórcy twardzi są, każda wielka miłość jest wyższa od swego współczucia" - o Zaratustro, snadź świadom ty jesteś znaków zwiastujących burzę!
Sam jednak przestrzeż siebie przed własną swą litością! Gdyż wielu jest już w drodze ku tobie: wielu cierpiących, wątpiących, rozpaczających, tonących, marznących.
Ostrzegam cię i przed sobą. Odgadłeś wszak mą najlepszą i najzgubniejszą zagadkę, odgadłeś mnie samego i wszystko, com czynił. Znam ja siekierę, która ciebie obali.
On jednak umrzeć musiał: oczyma, które wszystko widzą, widział człowiecze głębie i dna, całą jego zatajoną sromotę i szpetność.
Jego litość wstydu nie znała: wpełzał w me najbrudniejsze zakątki. Ten najciekawszy, nad miarę natrętny, ten nadlitościwy umrzeć musiał.
On zawsze mnie widział: na takim świadku zemstę wywrzeć musiałem - lub też sam przestać żyć.
Bóg, co widział wszystko, nawet i człowieka, Bóg ten umrzeć musiał! Człowiek nie ścierpi, aby taki świadek żył.
Tak oto mówił człowiek najszpetniejszy. Zaratustra wszakże powstał w zamiarze odejścia, gdyż mroziło go aż do głębi trzew.
- Ty niewysłowiony - rzekł - ostrzegasz mnie przed swoją drogą. W podzięce za to sławię ci swoją drogę. Patrz, tam oto znajduje się jaskinia Zaratustry.
Jaskinia ma jest wielka i głęboka, posiada też i wiele wnęk, najskrytszy znajdzie tam dla się kryjówkę.
Zaś tuż obok niej sto nor i przełazów dla pełzającego, latającego i skaczącego zwierza.
O odtrącony, coś samego siebie odtrącił, nie chcesz przebywać pośród ludzi i ludzkiej litości? Czyń więc tak, jako ja czynię! I tak oto uczyć się będziesz zarazem ode mnie; tylko działając, uczy się człowiek.
Lecz pomów pierwej i przede wszystkiem ze zwierzęty memi. Nąjdumniejsze zwierzę i zwierzę najprzebieglejsze - one dla nas obu będą snadź najlepszymi doradcami!
Tako rzekł Zaratustra i ruszył w drogę w większej niż przedtem zadumie i powolniejszym krokiem, gdyż zapytywał siebie o wiele rzeczy i niełatwo znajdował odpowiedź.
"Jakże ubogi jest człowiek! - myślał w swem sercu - jakże szpetny, bełkotliwy i jakże pełen ukrytego wstydu!
Powiadają mi, że człowiek samego siebie kocha: och, jakże wielka musi być ta miłość siebie! Ileż wzgardy ma ona przeciw sobie!
I tamten kochał też siebie, zarówno jak i nienawidził się - wielkim miłośnikiem jest mi on i wielkim gardzicielem.
Nie spotkałem nikogo, kto by głębiej gardził sobą: i to jest wyżyną. Biada, byłżeby to ów człowiek wyższy, którego krzyk słyszałem?
Kocham wielkich gardzicieli. Człowiek jest czemś, co przezwyciężonem być musi".

コメント