top of page

Rozmyślania "nad-człowiekiem" (Nietzschego)

ODWAGA CHCE SIĘ ŚMIAĆ I CHWYTAĆ OTCHŁAŃ.

NADCZŁOWIEK W SWEJ D O B R O C I ZDAŁ BY SIĘ WAM DIABŁEM!!!


Pauza...


Skoro pauza minęła przejdę do wyjaśnień. Przede wszystkim chodzi o to ile prawdy w stanie jest znieść człowiek, nie ginąc przy tym. Człowiek odważny jest w stanie więcej niż świętoszkowaty tchórzliwiec, ale i najodważniejszy człowiek nie zniesie całej straszności prawdy...


Nie jest w stanie też nawet największy z ludzi patrzeć zbyt długo w światło świata i słońca i olśnienie... Gdyż chować musi głowę w piasek, inaczej by oślepł i zginął niczym Ikar. W życiu trzeba być Dedalem. Nietzsche to też taki Dedal, gdy wypowiedział głośno ideę: Ubermensch. Postulował Nietzsche (zwłaszcza we wczesnym etapie swojej twórczości), optymistyczną, wręcz, pozytywistyczną pracę ku "nadczłowieczeństwu" i mówił o tym, że człowieka nie da się przeskoczyć. Wszak wszyscy wiemy, że "nadczłowiek" został "naszkicowany", "ledwie" przez filozofa, o którym tu mowa. I temu to "szkicowi" będzie poświęcony ten tekst.


Wracając, do dwóch spostrzeżeń, na początku, o niemożności przyjęcia całej straszności prawdy o swoim istnieniu, jak i całego cudu swojego istnienia przez człowieka... Otóż do tego trzeba kogoś lepszego w obu sztukach-czyli nadczłowieka. Ale po co właściwie nam nadczłowiek? Potencjalnie możliwy, ale za trudny na ten świat. Tutaj urwę wątek, a coś w rodzaju odpowiedzi może wyłoni się z całości tego tekstu.

Otóż otchłanią tutaj (luźno cytując Nietzschego) jest nie tylko (mówiąc prosto), brak człowieka- ordynatora w niebie- Boga, sprawującego pieczę nad ziemią i żywymi istotami... Otchłanią może zdawać się nam także to, że życie to proces, proces i zmienność... Że hej! Uchwycić zmienność to jak tańczyć do Muzyki, "uwierzyłbym tylko w boga, który potrafi tańczyć"-pisał Nietzsche. Ogromną wartością(!) jego filozofii jest już samo to jak mocno on ukazał nam, że świat jest niekompletny, zmienny, niestały (negując filozofię zachodu opartą na zachowawczym "platonizmo-chrześcijaństwie", które jak wiemy "wprowadzają" jakąś niezmienną stałą oś w transcendencji wokół, której obraca się świat, u chrześcijan to bóg, u Platona świat idei, notabene uważam tę filozofię za szkodliwą życiu, gdyż to droga do zamarznięcia rzeki bytu, w świadomości człowieka). Jednak świat nie lubi słyszeć takich prawd pod swoim adresem. Dlatego Nietzsche jest tak nie lubiany w wielu kręgach, czy przynajmniej uznawany za kontrowersyjnego myśliciela, czy wręcz niebezpiecznego...


Także jeśli Nietzsche był burzycielem i "gwałcicielem" na domu człowieka (filozofią tego domu platonizm-chrześcijaństwo) i systemie, to w istocie przysłużył się on światu tym "gwałtem" i ja mu za to dziękuję... I się nie obrażam jak oburzony nieużytek publiczny... Rozumiesz?


Idąc dalej... Jeśli autentycznym sensem zjawiska Życia jest zmaganie prochu-popiołu z duszą... Jeśli owe zmaganie jest autentycznym sensem, całego wszechświata, sensem wydestylowanym z niego w owym zjawisku Życia...


Pauza...


Gdyż, jak go widzę, cały ów wszechświat jest bez sensu. Naiwnym antropomorfizmem jest myśleć, że ten sens, "Ktoś" mu nadał. Jest to wręcz głupotą. Jakże to dojmujące, zadziwiające jeśli całe to niezmierzone, przebogate istnienie jest bez sensu... A przynajmniej, jak na dłoni widać, że człowiek jest za mały, żeby ogarnąć zagadkę bytu, mimo tego, że naukowcy zdążyli do dnia dzisiejszego odpowiedzieć na prawie wszystkie pytania, jakie potrafimy sobie zadać, jeśli chodzi o to jak świat jest "zbudowany" (cudzysłów, gdyż nie ma "zegarmistrza", a wszechświat to w sumie też nie zegar, równiusieńko wskazujący godzinę jak chcieli Grecy ale o tym gdzie indziej piszę). Nie znajduję lepszych słów: w idei nadczłowieka chodzi być może o nadanie sensu kosmosowi przez mikrokosmos jakim jest człowiek-potencjalnie nadczłowiek-zjawisko życia do potęgi... Otóż to nie strzelanie rakietami w kosmos, jest zbliżaniem się do gwiazd. Wszechświat jest tu na ziemi, "lot głębiej w ziemię" to droga do gwiazd. Same niewidzialne dla ludzi korzenie zjawiska Życia sięgają do kosmosu.


"Gdyby bogowie istnieli, jakże ja bym zniósł samemu nie stając się bogiem, przeto nie ma bogów."


"O słońce gwiazdo ty wielka, przepaści światła, czymże byłoby twoje szczęście, gdybyś nie miała tych komu jaśniejesz."

"Jeśli zbyt długo patrzysz w otchłań, otchłań zaczyna spoglądać na ciebie."


Tu takie trzy cytaty z twórczości Nietzschego, które przywodzi mi pamięć, a wrażliwość i doświadczenia egzystencjalne (patrz przypowieść: UNIO MISTICA) podpowiadają mi, wcale nie uderzał w sztuczne bębny i nie dął w sztuczną trąbę, ale pisał o czymś szczerym i autentycznym. Do tego jednak trzeba być dość wyalienowanym ze stada ludzkiego.


Pauza...


Idąc dalej w tej przenośni istnienia i roli zjawiska życia i człowieka we wszechświecie, czyli przenośni o tym co najlżejsze-duszy i o tym co najcięższe- popiół...

Dom człowieka- cywilizacja przybiera coraz cięższą popielatą barwę. Próbuje się cały czas odmalować ten proch i pył i marność, w którą ona się obraca, np. pozorną wolnością, pozorną prawdą, pozorną miłością boga do ludzi, pozornymi wymiocinami materializmu itd.


Gdy piszę o pozornej miłości boga do ludzi, chodzi mi o to, że jeszcze w kościele mówi się o miłości do umierających i zmarłych... Ale taka nieśmiertelna miłość, wykraczająca poza śmierć, to w istocie coś co jest wszczepione człowiekowi i istnieje, ale wewnątrz człowieka i nie ma czegoś takiego w rzeczywistości poza nim! Nieśmiertelność duszy to tak naprawdę zatem bunt człowieka wobec rzeczywistości, ale w zinstytucjonalizowanej religii przyjmuje zwyczajnie formę ofiary z prawdy, boga, i świata, składanej na ołtarzu ludzkiej niedoskonałości. Delikatnie mówiąc.


Zatem świat leży jakby zagrzebany w popiele, "szala przegranej" przechyla się na stronę "ducha ciężkości" nie "woli mocy", używając terminologii nietzcheańskiej. Mam tu na myśli umierającą ideę boga-prawdy, ale przede wszystkim, to że materialnie świat obumiera. Jest niszczony i deptany przez coraz szybciej głupiejącego człowieka, na którego gnuśną próżność patrząc, i tak robi się go coraz mniej szkoda. Czy to jakieś prawo ewolucji, że już czuć armagedon w powietrzu? Dosłownie całkiem, ocieplenie klimatu wywołane emisją spalin jest dotkliwie odczuwalne na całym świecie. Bóg nie żyje. A świat idzie na dno, bo jakże by miał wziąć odpowiedzialność na siebie, za siebie? Jakże ponuro zatem przyjść na świat w świecie dzisiejszego człowieka. Wielu ludzi, filozofią, w takim świecie jest zagrzebać się w tym popiele i nie umrzeć za szybko inni chcą się nachapać i spalić przy okazji jeszcze więcej z tego co ma jeszcze wartość, czyli produkować jeszcze więcej tego popiołu.


Mówiąc krótko z człowiekiem-jego okrętem na rzece gwiazd, jest coś bardzo, ale to bardzo nie halo. To odpychanie, przesyt człowiekiem, kierowało także Nietzschego ku nadczłowiekowi, którego możliwość ów filozof autentycznie dostrzegł. A to co się raz widziało to nie można odzobaczyć, mówiąc kolokwialnie. Otóż Nietzschego nadczłowiek jawi mi się przede wszystkim, jako dążenie ku stania się istotą bardziej odpowiedzialną, mądrzejszą, wrażliwszą, inteligentniejszą, zdrowszą, w wymiarze wręcz kosmicznym, aż stanie się jednym z tajemnicą bytu, ożywiając samego "boga", zbawiając słońce tak by miało istotnie po co świecić i w ten sposób usprawiedliwiając całe przeszłe, tragiczne dzieje życia. Ewolucja ku nadczłowiekowi to nie konkurs na największy arsenał, wyścig zbrojeń, obozy koncentracyjne, najwięcej pieniędzy, niewolników, czy sprzedanych plemników, nowe futro, więcej sławy, to nie spór o wygodny kościół i milutkiego boga, to nie spór o sukces próżności, to nie spór o bezpieczeństwo... Otóż... Nietzsche wiele wiedział... NIETZSCHE BYŁ MĄDRY.


Teraz przejdę do rozważań nad-człowiekiem jako istotą biologiczną, a także wypaczeniem jego idei przez darwinistów społecznych. (Których to "idee" są wiecznie żywe wśród ludzi, którzy sami "powinni dokonać na sobie eutanazji, czy kastracji, gdyż tak przykazał im ich fuhrer: zabijać chorych psychicznie, czy wrogów ojczyzny" itd.)


Otóż wszystko w świecie to pierdolony konkurs. Popierdolony zwłaszcza jeśli chodzi o tzw. rodzaj ludzki, gdyż konkurs ów to marne odbicie konkursu jaki zgotowała istotom żywym sroga ciotka natura... Precyzując to o co rywalizują zwierzęta zwane przez ludzi ludźmi, wydaje się śmieszne i groteskowe, w stosunku do tego o co walczy natura... Nawet to jak wojnę i patos w przyrodzie "zmaterializował" hitler jest oczywiście najstraszniejsze, najczarniejsze, ale również groteskowe i "śmieszne" , gdyż hitler był "bajkopisarzem" (tym nie mniej moje oko z przykrością dostrzega także ziarno prawdy w teoriach rasistowskich, wszak są one wybujałe jak ego wszystkich zjebanych dyktatorów i dyktatorków tego świata). Co do człowieczego konkursu, którego jestem świadkiem dziś. Moim nieskromnym zdaniem, nie ma co wyrzucać idei nadczłowieka, że to z jej winy, abstrakcyjno-bajkowa idea ("pięknego") człowieka będzie cierpieć. Konkurs jest o szczęście, a tak na prawdę zadowolenie. Bowiem oczy napierdalają, gdy bez złudzeń, czyli owej abstrakcyjno-bajkowej idei-człowiek, (ludzkość, boże dzieci świata itd.) na człowieka się spogląda. Czyli, jakże to? Wszystko trzyma w kupie bajka-abstrakcja jeszcze? Przykładem takiej ładnej bajki-abstrakcji może być tutaj (i dzisiaj) np. chrześcijaństwo, która powoduje, że realna kupa, dajmy na to konsumpcjonizmu się nie rozlewa za szybko, czy kupa samego kościoła chrześcijańskiego zbyt śmierdząco nie tryska niczym krynica moralności i światłości z kanalizacji i szamba. Proszę wybaczyć powyższy "free-style" i tyle, o tym o co ścigają i ku czemu lecą dziś w większości ludzie (bajki i pieniądze).

Według Nietzschego: o co walczy natura, skoro o nic tak naprawdę nie walczy, a siła napędowa życia zwana przez Nietzschego Wolą Mocy to nie jest żadna wola, w rozumieniu człowieczym przynajmniej? Postaram się w tej części tekstu, może również groteskowo i nieudolnie, jak na człowieka przystało, nakreślić, jaka jest rola człowieka w konkursie, którym jest natura.


Tutaj, namaluję najpierw obrazowy wstęp:

Ziemia kiedyś była umarła, była „inną planetą”, a życie ostatecznie jest rodzajem martwego (martwego?). Np. wirusy (w tym korona, od łacińskiego "virus"-po prostu trucizna) to coś z pogranicza tego co nazywamy żywym i martwym. Wychodząc z tego zalążka i idąc dalej, można powiedzieć śmiało, że mechanistycznym podejściu do zwierząt i roślin, jest dużo zdrowego podejścia na wzór lekarza… "Ześredniowiedczałe" chrześcijaństwo jest do tej pory wrogie takiemu podejściu, ze swoją wiarą w duchy święte (np. palono na stosach lekarzy dokonujących sekcji zwłok). Ów duch święty i wyrzucony poza świat „bóg” wiele „nabroił” na ziemi. Samą duszę (mózg) można badać fizykalnie, dajmy na to pierwotne gatunki człowieka miały nawet większe czaszki na mózg (np. Neandertalczycy), ale były one mniej wydajne (z naszej perspektywy), po czym uległy miniaturyzacji (porównując mózg do komputera). Poprzez rozum oddzieliliśmy się od zwierząt, poprzez rozum z powrotem musimy zaliczyć i siebie do zwierząt (to luźne nawiązanie do aforyzmu Nietzschego), w ten sposób (rozumnie) nie stracimy człowieczeństwa (ani pokrewieństwa z tzw. bogiem, czyli światem), tylko zwierzęcość w nas wysublimuje, ku byciu bardziej ludzkim... A bardzo wiele zwierząt (z wymarłych i żyjących) jest inteligentnych. Myślę, że można się pokusić o stwierdzenie, że ewolucyjny wzrost inteligencji człowieka był proporcjonalny do wzrostu zręczności jego rąk (między innymi). Drogą do stworzenia pierwszych narzędzi było to, że człowiek zwyczajnie (mówiąc, oczywiście, skrótem) ma ręce. Wieloryby, słonie, bobry czy ptaki ich nie mają (ptasi móżdżek to określenie „krzywdzące”). Nawet tak odległe od nas genetycznie stwory jak ośmiornice są bardzo inteligentne i mają chwytne ramiona, ale jakoś cywilizacja im nie potrzebna była, może tym lepiej dla nich… Wracając do ludzi, to niesamowite, gdy popatrzymy na małpy (i przezwyciężymy strach przed chaosem jaki zdają one nam się reprezentować sobą) jak niedaleko one są od nas (mieliśmy wspólnych przodków), co widać gołym okiem (młode szympansy przypominają mocno ludzi z wyglądu, stąd teoria, być może naciągana, że człowiek to neoteniczna małpa, sprawdź sobie hasło: "neotenia" w wikipedii), również w aspektach behawioralnych (prymitywne kultury, wojny plemienne, czy używanie prostych narzędzi i języka składającego się z kombinacji chrząknięć, nawoływań itd.). Ludzie od czasów pradawnych, na długo przed Darwinem mieli intuicję, że „coś jest na rzeczy”, ewentualnie obstawiali, w mitach na pochodzenie człowieka od niedźwiedzi. Inna intuicja powiedziała, bodajże, Sokratesowi, w jednym z dialogów Platona, że nawet najprzystojniejsza małpa jest szpetniejsza od człowieka, a najprzystojniejszy człowiek szpetniejszy od boga. Dobra wystarczy. Mówiąc, krótko w przyrodzie istnieje nieświadoma tendencja do wzrostu komplikacji organizmów, lepszego przystosowania, większej mocy. Nietzsche mówił o "woli" mocy jako istocie wszelkiego życia... Ale cała jego filozofia nadczłowieka to (być może) właśnie przejaw owej “woli”.


Pauza...


Przeczuwasz teraz o co chodzi w ideii nadczłowieka. Prowadzi nas to z powrotem do początku tego "tekstu", gdzie piszę o "kosmicznym" wymiarze i przeczuciu.


Otóż Nietzsche całe życie fizycznie schorowany i umierający (choć miał przebłyski zdrowia), był niezwykle przenikliwy i inteligentny (tego nie można mu odmówić) i jakże dojmujące jest, że mimo to stał w obronie tego co zielone i możliwie najzieleńsze w człowieku. A tym najzieleńszym jest symbioza człowieka i boga... w człowieku. Nie będę się rozpisywał za wiele ponownie, gdyż już wcześniej dotknąłem tej kwestii parokrotnie!!! Jaki to ma związek z ciałem i biologią? Nietzsche pisał jak poeta o „wyższym ciele”. I najprawdopodobniej chodziło mu biologicznie silne związanie istoty żywej z bogiem-muzyką czyli światłem słońca, światłem ziemi, światłem nocy... Dlaczego ta muzyka kazała Nietzschemu tańczyć o nadczłowieku? Otóż Twoje "ja", gdy mówisz "ja", to marne odbicie tego "ja" które nie mówi lecz je czyni i uczyniło. Poznanie (czy mówiąc bardziej myląco filozofia) Nietzschego to odkopać praw-dę (czyli coś co daje prawa, czyli daje autentycznie także i "przykazania", mówi intuicja językowa), o tym, że istotą człowieczeństwa jest dążenie do połączenia tego "ja", które nas uczyniło z tym "ja" o którym mówimy "ja". "Stań się tym kim jesteś". A kim jesteś? Czymś wyrzuconym tu pośród otchłani, potomek zwierzęcia, śmiertelny, wszak "homo deus"... sławetną liną nad przepaścią... Czy z takim ciężarem piękna i straszności, można wchodzić na pole biologii?


Generalnie ja dostrzegam ten najzieleńszy ideał, nieraz go odczuwałem, no i co po tym? Wszak, kto dąży do tego ideału? Ba kto dąży chociaż do ideału zwykłego, humanistycznego, czy nawet humanitarnego człowieczeństwa. Nie trzeba być geniuszem, żeby widzieć i odczuwać ten drugi ideał (po prostu człowieczeństwa), jako słuszny, a jednak... Nietzsche napisał: „Niegdyś byliście małpami, a i teraz człowiek jest bardziej małpą niż jakakolwiek małpa”. Jak to rozumiem, niejeden człowiek jest w stanie dostrzec, co jest spełnianym ideałem człowieczeństwa, jednak i tak: „widzi, pochwala, ale wybiera gorsze”... i najgorsze.


Jak widać idea Nietzschego (nadczłowiek) nie jest prostackim darwinizmem (społecznym). O którym teraz napiszę. Wszyscy mamy swego rodzaju „rasizm” we krwi, ale jest on kanalizowany najczęściej ze ściekami. Wystarczy posłuchać o czym są rozmowy dzieci w „szkole” podstawowej: masz małe cycki, mam większy penis, jesteś grubą świnią, mam większą masę mięśniową, ale nie jestem gejem itd. Generalnie słowo rasizm, to dla mnie synonim słowa: okrucieństwo. Tzw. biały człowiek i jego „krzewienie białej kultury” to nie wyższość tylko okrucieństwo. Jakoś wydawało mi się zawsze, że jak ktoś jest wyższy to umie się pochylić nad tym kto jest niżej... Zatem narodowy socjalizm (odnaturzony SYSTEM z jego „darwinizmem społecznym”), to ucieleśnienie dyshonoru i klęski moralnej owych „nadludzi”, tzw. białego człowieka i dla człowieka w ogóle, sromota znacznie gorsza niż pochodzenie od małp. Jeśli człowiek świadomy (dziś) swojego zwierzęcego pochodzenia, miałby się od zwierzęcia istotnie oddzielić musiałby być bardziej moralny również. To co zrobił Hitler to nie eugenika (z gr.eu-dobry, genos-ród, nie mylić z Eugeniusz…), to „kakogenika”, „kakotanazja” nie dość zdrowych dla jego państwa (czyli bycie zupełnie popierdolonym). I wykluczył ją praktycznie z jakiegokolwiek dyskursu. Wspomniane małpy są bardziej moralne. Co nazwałbym „moralnością u zwierząt”, czy raczej „dobrą wolą”? Otóż są one niejako zmuszone przez naturę do zachowań okrutnych, ale one same chcą po prostu przeżyć. Zatem to nie zwierzęta są okrutne tylko „stwórca”. Człowiek jako świadomy pod względem moralnym, nie może usprawiedliwiać się już „stwórcą”, który nie istnieje (na marginesie dodam, że często przez zmniejszanie terytoriów zwierząt, człowiek doprowadza do tego że zwierzęta zabijają się wzajemnie o terytorium lub dochodzi do kanibalizmu, z tego co mi wiadomo tzw. biały człowiek często przyczyniał się do wyżynań w Afryce, nie to żebym bronił teorii szlachetnego dzikusa- bo człowiek „w stanie dzikim” to też niestety człowiek). Natomiast dobra wola u człowieka opiera się na tym właśnie, że chce on przeżyć i rozumie, że inni też chcą. Dlaczego tyle aberracji od tej prostej zasady ( niech wszelkiej maści tzw. ludzie się nauczą w końcu: „kto się przezywa tak samo się nazywa”)? Może np. dlatego, że ogromna liczba ludzi żyje w sztucznych systemach (społecznych), co sprzyja zanikowi owej dobrej woli i jest przyczyną dehumanizacji człowieka, w końcu „prawo kolejki” często przypomina prawo dżungli. W jeszcze bardziej patologicznych warunkach, człowieczeństwo okazuje się bardzo słabe i „przestaje szybko obowiązywać”. Co do systemu-potwora, ludzie, którzy są jego głową (politycy) sami stają się zachłyśniętymi potworami. I jak widać na przykładzie obecnej Polski głowa szybko psuje rybę. I jak Nietzsche pisał: „wielka wrzawa” jest dobra dla hołoty (i nie wokół niej świat się obraca). Powstaje pytanie, czy to, że np. używa słowa „hołota” jest jego złą wolą, aberracją od wymienionej, prostej zasady: żyj i daj żyć innym? Albo wzgardą wyrosłą z bagna (albo wręcz z odbytu jak np. u tzw. homofobów)? I powtarzam pytanie, czy chciał on światu i ludziom wymierzyć cios?

W tej idei jest zawarty biologizm, ale wydaje mi się, że zdrowy, lekarski (jak napisałem podejście mechanistyczne do świata ożywionego i racjonalne z nim postępowanie byłoby dla niego najzdrowsze, wiara w duchy święte to kolejne „usprawiedliwienie” dla zła wobec świata jakim wykazuje się istota ludzka). Początkowo w tej idei było dużo pozytywistycznej nadziei i pisał on o tym, że człowieka nie da się przeskoczyć, trzeba zużyć wiele trudu, by przezwyciężać... Nietzsche wzdrygał się przed wykorzystaniem jego idei przez instytucję państwa. Jak pisałem: narzucona siłą hodowla „lepszego genetycznie lepszego Germanina” to jeden z najokropniejszych i poronionych „pomysłów”, jakie świat oglądał, co „ciekawe” istnieją do tej pory ludzie, którzy pragną seksualnie powtórki tego odcinka… Nie będę się rozpisywał nad tym jak miałoby owe wyższe ciało (a zatem i dusza) zostać osiągnięte (eugenika z inżynierią genetyczną?). Nietzsche nazywał ideę nadczłowieka ziarnem najwyższej nadziei, dla mnie to brzmi jak nadzieja w ogóle… Nadzieja widząca POZA człowieka, w przyszłość jak i odmęt przeszłości. I to Nietzschego powinno nauczać się na katedrach i nie powinno się mu przypisywać "zdradzieckiej mordy".


Czy filozofia nadczłowieczeństwa Nietzschego jest aberracją, albo więcej gwałtem zadanym światu? Ja sądzę, że to niestety prawda co on mówi- „człowiek to bardziej małpa niż jakakolwiek małpa”... Nie chodzi tutaj o to, że człowiek na drodze ewolucji nieco bardziej sprzystojniał wizualnie niż jego krewny szympans, czy goryl…


Na koniec, napiszę o tym, że pojęcie nadczłowieka jest w pewien nietzscheański sposób pojęciem estetycznym.


Zaraz postaram się wyjaśnić co mam na myśli... Rzeczy ohydne przypominają bowiem o strasznych aspektach istnienia. Zobrazuję to prostym przykładem: brzydcy mogą być: chorzy, starzy, umierający, umarli, brzydka pogoda, brzydkie zachowanie, myślenie, zima, chaos, bebechy, odchody itd. Robaki, żaby, czy krokodyle, czy małpy, mogą być nam odpychające dlatego, że gdzieś, jakoś czujemy się podobnymi stworzeniami. I jesteśmy! Na drodze ewolucji (ośmiornica może trochę przypominać żywe bebechy). Tak to są wszystko stworzenia boże, łącznie z przebiegle stworzonymi przez ewolucję-boga jadowitymi żmijami. Rzeczy obrzydliwe nazywamy odpychającymi. To odpychanie to też przejaw siły napędowej życia. Nietzsche nazwałby tę siłę “wolą” mocy. Czyli tendencja życia jako całości do auto-wzmacniania się, potęgowania, rozkwitu. Podkreślam jeszcze raz jednakże, u człowieka dopiero można tutaj mówić o woli, bez cudzysłowu... Dlaczego tak brzydzimy się nazizmem, czy rasizmem jeśli są to mosty do nadczłowieka?


Przejdę tutaj jeszcze raz i nie przez przypadek, do, pojętych bardzo szeroko, tendencji “rasistowskich” u człowieka. “Rasizm” to nic innego jak próba wywyższenia się przez zamknięcie oczu na straszne aspekty życia, to tchórzostwo, oraz samo w sobie coś strasznego, ohydnego. Zamknięcie oczu i walenie na oślep we wszystko co nam się nie podoba (patrz np. religijny dogmat o tym, że jesteśmy nieśmiertelni). Darwin oraz inni rasiści śmieli nawet “twierdzić”, że Afrykanie są genealogicznie bliżej goryli, czy szympansów, niż ich samych, z racji tego, że nie nosili smokingów. Reasumując wyrywanie własnych korzeni nie spowoduje, że korona twoja rozkwitnie, ty sobie tylko założysz na głowę pseudo-koronę... Wiadomo jak drzewa bez korzeni łatwo wiatr przewraca. Idąc dalej trzeba podkreślić też to, że jeśli natura-bóg jest zła w pewnych aspektach, to my też możemy swobodnie się nią- nim zasłaniać, udając niewiniątka. Jako istota świadoma, człowiek często (nawet nieświadomie) jest moralnie lepszy od boga (nieświadomego). Podsumowując rasistów i nazistów, a także temat w szerszym kontekście, najpierw trzeba zostać w pełni człowiekiem, żeby zostać nadczłowiekiem.


W przypowieści: "O najwyższym przeżyciu estetycznym" ukazałem chyba dlaczego nadczłowiek-symbioza człowieka i boga w człowieku, jest pojęciem estetycznym. Na koniec będzie taka zagwozdka. Otóż moim zdaniem Nazarejczyk był tak pojętym nadczłowiekiem, i jak widział go Nietzsche na tyle szlachetnym, aby odwołać swą naukę o zaświatach, gdyby nie umarł w tak młodym wieku. Co więcej Jezus pochodził od małpy. Świat jest przedziwny.


"Konkluzją" tej przypowieści jest, to, że najprawdopodobniejszym scenariuszem dla świata jest scenariusz, najczarniejszy. Pozbawiony wszelkiej nadziei. Gdyż, ignorancja i arogancja wszystko obrócą w niwecz. Obróciły w niwecz boga, czyli filozofię Ubermensch. Ta ignorancja i arogancja to prawdziwa korona cierniowa na głowach wszystkich "nadludzi", którzy dotąd żyli i chcieli coś dać światu. A cierni tych jest około 8 miliardów na Ziemi teraz! O tym w dalszych tekstach i jeszcze gorzej...








0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

UNIO MISTICA

bottom of page